Aranysárkány fejléc kép
Czas zarżał to jest skrzydła rozpostarł papuzio mówię rozwarte czerwone wrota
z moją kochanką o czarnych diamentach wmurowanych w twarz niosącą rozpaczliwie troje dzieci
siedzieliśmy pod kominami fabrycznymi
wiedząc że jutro te krzywe linie
ho strzechy ho
powiedziała idź sobie Kassâk i wyschnę po estradach i kiczach pana Nadlera
chyba
chyba
pan bóg zapomni o pięknych kobietac
a już przyszedł snycerz półchrystus
młody i cuchnący prawdą
jutro przekroczymy granicę Węgier
więc tak hm tak
chyba chyba
miasto pędziło wokół nas
obracało się tam i na powrót i czasem wspinało
widziałem koślawy słomiany kapelusz ojca płynący nad szybą śniegu od apteki do posągu trójcy świętej i z powrotem
stary spodziewał się ongiś, że mając lat 21 będę wikarym w Érsekújvâr
ale akurat 10 lat wcześniej łykałem dym w ślusarni pana Sporniego
stary z rzadka wracał do domu
potem moją tak przemyślaną przyszłość wżłopał i wyszczał piwem
zakochał się w starej sprzątaczce
wyłysiał i zadawał się tylko z Cyganami
25 kwietnia 1909
wybierałem się ze snycerzem pieszo do Paryża
miasteczko grając na harmonii osiadło w kałuży
zrywam z ciebie me skrzydła o święty Krzysztofie nigdy nie będziesz synem swego ojca
pewien pijak wylewał krokodyle łzy oparłem się o mur hotelu pod złotym lwem oparłem się o mur hotelu pod złotym lwem
czułem wszystko się skończyło
przejechały mnie rude tory i biły dzwony na wieżach
nad dachami fikały kozły gołębie
czy raczej cwałowały na słonecznym wozie
nowy dzwon u franciszkanów nieomal śpiewał
kto się spać pokłada niech poleruje ołowiane drągi
zegary straszą po białych owczarkach
czułem wszystko się skończyło
szynkarze i kramarze zamknęli swe budy
wróć przyjacielu grzecznie do dzieci
koła nie obróciły się już z powrotem
człowiek traci zęby rebięce i spogląda w nicość gdzie życie kąsa własny ogon
w nicość
o dziramary
o lebli
BUm BUm
s statek trząsł się z nami jak ciężarna kobieta a za plecami ktoś nam ustawiał kulisy
to był pierwszy w mym życiu na wpół przecięty dzień
płonę ły we mnie pochodnie i bezedna
papagallum
u skraja ptaki stadami po dwadzieścia piały miedzianym głosem
u drzew również piejąc dyndali wisielcy
czasem tylko sposępniali topielcy patrzyli na nas z dna rzeki
ale my mieliśmy po 20 lat
snycerzowi wysupłały się brzydkie różowe kłaki na podbródku
poza tym wiodło nam się dobrze
jedynie przekątne naszych żołądków
daremnie przykręcaliśmy nakrętki woły znowu i znowu ruszyły po rżyskach
i czasem z trudem zdzieraliśmy oczy z dziewczęcych kostek
w takich chwilach wrzeszczały we mnie czynele
w Wiedniu spaliśmy 3 dni na ulicy
potem wyżęliśmy z siebie nas samych ostatecznie
bo czymże jest cywilizacja
pokryje się człowiek pokostem i brzydzi się wszami
czymże jest więź rodzinna
człowiek przedłuża swą pępowinę pasmem jedwabiu
czymże jest nabożność
człowiek się trwoży by nie zaznać trwogi
wbijaliśmy gościńce w nasze podeszwy a słońce podążało za nami w przestworzu złotymi milowymi krokami
uwierzcie słoń nie jest większy od pchły
czerwień nie czerwieńsza od bieli
a jeśli mimo to posuwaliśmy się naprzód
kamaralogos jeśli zrobić bilans i tak wypadnie nasza krzywda
i wtedy otwierały się nam oczy
i pogłębiliśmy się jak czarne szyby w czeluściach kopalni
i szliśmy i szliśmy
przed nami 13 aniołów
szło
śpiewając nam o naszej młodości
staliśmy się typowymi łazęgami o dobrze ułożonych pchłach
pod pachą polubiliśmy opadłe do rowów owoce
kwaśne mleko
i żydowskie kasy kachałowe
i przyszli do nas bracia zewsząd
mówiący wszystkimi językami świata i o cudownie ceglastych obliczach
każdy miał swoisty zapach
niektórych ostrugały kilometry niektórzy zaś mieli na wargach mleko matczynego cycka
drogi pod nami kryła biała pierzyna
druty telegraficzne zaciskały się i wypisywały na niebie kabałę
wieczorami widzieliśmy kwiaty kwitnące między kobiecymi nogami
ale myśmy byli roślinożernymi wrogami kobiet
i ciągnęliśmy przez Passau
przez Akwizgran
przez Antwerpię
snycerz wychudł na wiór a broda jego wyrudziała zupełnie
w głowie rosły mi wiersze i lasy hadżury
po dwakroć szczury przepływały przed nami świetliste rzeki
na wielkich tratwach we wrozy z guzików od spodni i z ptasich jaj
w skrytkach pocztowych czekały na mnie listy od kochanki
ale wiedziałem noce są najbardziej zawszone
i wtedy pracowałem nad wierszami wyskakującymi mi z głowy jak złotorune owcejak złotorune owce
to bez wątpienia najbezradniejsze zwierzęta
lecz jeśli ktoś wkłada za ucho tablicę
rolety opadną spłoszone
to nasze życie
celnicy ostemplują na każdej stacji nasze serca
a my płyniemy tylko dalej w brzask
zapewne mądrzej byłoby handlować korzeniami albo syropem ziemniaczanym
rozczłonkujcie świat w którym żyjecie
bez trudu przebywamy 50 kilometrów dziennie wyłaniamy się
z wąwozów na grzbiety gór i wnikamy w milczące lasy niemieckie
czujemy zapach świeżego nawozu na polach
czasem góry się obracają i drzewa wibrują na wietrze
drzewa to właściwie ciężarne dziewczęta
szepcą ze sobą i mówią:
jeśli odejdzie zabiję się
wczoraj cały dzień obrębiałam pieluszki złotą nitką
ochrzczę go na aniołka i zawieszę mu diamentowe czereśnie na uszach
albo mówią tylko:
każdy mężczyzna to pies kulawy
góry chylą się całkiem na nas
słońce zaś pochłonie bez skrupułów pyton
ostatecznie będzie ze mnie poeta
dobrze tylko nakręcić kołatki i tak najwięcej my z tą trzpiotką Anną kłopotu ma
wczoraj posłałem do kraju dwa wiersze do „Független Magyarország”
i znów wpadliśmy do Stuttgartu
siedzieliśmy przy żebraczym stole jedliśmy placki z powidłami
i z belek świeciło serce styryjskiego chłopa
na sąsiednim podwórzu ARMIA ZBAWIENIA odprawiała swoją mszę
flety i klarnety popiskiwały pod gwiazdami
widzieliśmy żółte szklane sowy pochylone nad młodymi matkami
baranku boży który gładzisz grzechy świata
w snycerzu odżył ponownie półchrystus i chciał koniecznie wygłosić kazanie
zamknij swój kluskożerny pysk wrzasnął chłop styryjski
i podsunął nam pod nos swoje serce
widzicie przebito je 7 rdzawymi sztyletami
to 7 kłamstw mej kochanki wbiło się we mnie bracia
mam 26 lat i życie me czyste jak rosa poranna
zimą zamiatałem cały dzień przed domem w lecie kosłem tłuste kłosy
hej haj ale taki już los człowieka
każdy miał oczy otwarte i widzieliśmy jak za murami świat wywraca swój kożuch
Budapeszt - Paryż – Berlin - Kamczatka - Petersburg
snycerz był już pijany i z oczu ściekał mu smutek jak ze ścieków
krzyki zbiegały się w kątach aby knoty pogasić
przysięgnijcie że odtąd wierzyć będziecie tylko w czarodziejską moc tasiemki od gaci
odezwałem się nagle
i widziałem jak głos mój nadchodzi z sąsiedniego podwórka
jestem poetą
więc wiem
lampy palą się dobrze bo dwakroć turatamo
i pełne są nafty
straszliwie rozgoryczony chciałem coś biednym tym ludziom darować
ale gwiazdy już zeszły z posterunku
owe 13 aniołów śpi zapewne z otwartymi ustami na drabinie poddasza
panie boże
ze ścian maszerują w dół czerwone armie pluskiew
niech każdy sobie nos zapekluje
jakie krótkie jest życie
lecz z nas będą jeszcze kocury na ślepych ścianach Paryża
lulaj że mi lulaj
człowiek zaśnie
i tak piony zmienią się w poziomy
i na odwrót
z nieba wychynęły atramentowe dzieci
chodźcie ze mną przez ogród
na drugim brzegu rzeki Maria usypia syna
niech każdy zamknie swój rozum na zatrzask
moje wspomnienia fosforyzowały żółtymi kałużami na podłodze
po kątach otwarły się plecaki i jęły zawzięcie szczekać
jak Maria syna kołysała
kołysałem na łonie cały ogród
a niżej
są szamesi z 1 1/2-markówkami
szklą się westchnienia
kwitną kwiaty
jesteś tu także
ja i ty
nad tobą
ja
oszameruj mnie twymi kolanami
moje kobieciątko
srebrna salamandro
papugo
szamerunku mego życia
drzewo owocowe
gwiazdo zerwana
ojej ojej
niech każdy korki szklane zakręca
godziny wyszły z gwia dzistych klatek
słonie zaś zwracały swe korkowe trąby na wschód
pierwszy dźwięk usłyszany to wrzask patefonu z przedmieścia
snycerz nie mógł tego rana wstać
zdechnę biadolił snycerz zdechnę
żebracza królowa stała nad jego głową z ogromnym węborkiem
z zegara wyszła kościstogłowa kukułka pokornie się kłaniając
zdechnę biadolił snycerz zdechnę
wszyscy widzieli śmierć
przechodzącą dwakroć przez pokój
dlaczego miałbyś odejść bracie
dlaczego
nie spędziłeś jeszcze stada z pastwiska
nie zapaliłeś sobie jeszcze lampy w żółtych włosach
i węże jeszcze wszystkie śpią w twych oczach
nie martw się o brzydką konewkę do kawy co ugryzła służącą w pępek
teraz obie zaszły w ciążę
zdechnę piszczał snycerz zdechnę
i domy pochyliły się przeciągłym rytmem ku kościołowi
nadto siwy rebak wsunął łeb prżez okno
i rżał
kto jeszcze kupi mój płaszcz powiedziałem ja również
5 koron kto więcej 5 koron
i drogi zbiegły z gór w doliny
więc iść
znowu iść
odtąd już nie ujrzałem biednego snycerza
a przecież byliśmy w wielkiej przyja ni i wieczorem płonęła przede mną ruda jego broda jak krzak ognisty
przez dwa tygodnie wędrowałem samotnie
byłem smutny jak osioł staruszek i w każdej kałuży
myłem sobie głowę chciałem zmyć z głowy przeraźliwie w nią wczepione wspomnienia
łopoczące czarnymi chorągwiami ku brzegom
nie wiem ku jakim
zdało mi się że jestem wartką rzeką o brzegach
ze zwiędłymi palmami i zielonymi żabami
bo byłem już poetą chirurgicznie nawet nieuleczalnym
z kochanką korespondowałem regularnie
i wiedziałem że starczy rozpłatać mi pierś a szczere złoto pociekłoby mi z serca
żeby tylko ci chłopy belgijscy nie byli tak brudni
te szowinistyczne bydlęta nic jeszcze o świecie nie wiedzą
daremnie staję przed nimi
nikt z nich nie dostrzega gwiazdy na mym czole
byłem jak 7 sierot
a jednak tu złączyły się we mnie krzywizny
spotkałem Szittyę co szedł z Zurychu i wybierał się do Chile aby założyć nową religię
wierzyłem poważnie że stanie się kimś
uszy jego były osobliwie zbrukane
leżeliśmy na nabrzeżu portowym Antwerpii on zaś przemawiał do bel bawełny i do beczek śledzi
obywatele śpiewał obywatele
króliki to najpłodniejsze kury a młyny przemycają szczurze zęby do zboża
ale i mielą wszystko to zaś nie na próżno
czego się boicie niezdary
słowa moje płonęły już kwiatami na łąkach
niechaj zdechną co wierzą w konieczność momentu bezwładności
rano ruszymy do karczmy bożej
pić będziemy łzy Chrystusowe i śliwowicę pod strzechą stodoły
a w los każdego sprawiedliwego chlupnie co najmniej jeden krokodyl
i on co przyszedł z przytułku w Zurychu i wybierał się do Chile aby założyć nową religię
złapał tej nocy trypra w burdelu marynarskim na ulicy Rivoli
i wieże z kart runęły bezgłośnie
wokół nas wyrosły ogrodzenia jak w zwierzyńcu
jeszcze 21 razy wołam ku niebu
latabagonar
talatta
latabagonar i finfi
płyty obracały się bezustannie
trzeba by odpiłować rzemieślnikom czarne ich ręce
stolarze rozmiażdżą każde zawęźlenie
ślusarze nie potrafią założyć zatrzasków
dlatego klatka nasza pewnego dnia się zawali
patrzcie Izabela także zgubiła rękawiczkę
o któż by się troszczył o nas nieszczęsnych trójokich
nad domami leciały szczękając w inne kraje ptaki
Szittya zostawił w szatni klucz nowej religii
i pierwszego dnia płakał po nim jak dziecko
potem nasmarował sobie wazeliną uszy i ruszyliśmy do Brukseli
jak obrabowani
zwątpiliśmy we wszystko wiedząc że tylko czas nas rozumie
on nas nigdy nie wypuści ze swych trzewi
wieczorem siedzieliśmy już za długimi stołami maison de peuple
i paliliśmy dobry tytoń belgisjki
widzieliśmy jak Vandervelde szedł przez salę do sekretariatu socjalistów
a inni słynni przywódcy grali przed kasą nowymi francuskimi kartami
do tego ogromnego zbiornika ściekła bryja ludzka całego świata
niebieskoocy Rosjanie zaręczeni przez rewolucję
Holendrzy pachnący oliwą
Prusacy
wychudły górale
Węgrzy ze zwiędłymi wąsami
patetyczni krewniacy Garibaldiego
byli tu wszyscy potłuczeni albo nie mający dość chleba w domu
na ramionach niektórych czuwały drapacze chmur Nowego Jorku
z oczu innych wystoperczały łokcie czerwonej nienawiści
patrzcie z dworca wybiegają największe prywy świata
huczą burze
aż z serca Moskwy popiskują druty telegraficzne
towarzyszko siadajcie do fortepianu
skroś nas kelnerzy z lurą przebiegają
proletariusze gromadzą się przed kinami
ten ze spółdzielni rozdaje bilety po dziesięć
psy wbiegają na szczerbate ściany śpiewając jak staruszki
ktoś powiedział precz z oligarchią
a zarazem
Rzymie
Paryżu
Tbilisi
Sztokholmie
Samarkando
i kopalnie Ruhry
czy słyszycie dzwoneczki ratusza monachijskiego
we Florencji na ramionach apostołów śpią gołębie
wszyscy wiedzieli że niedługo nastanie godzina boża
skóra fanatyków jest wrażliwsza niźli sejsmograf
a drapaliśmy się wszyscy
towarzyszko siadajcie do fortepianu
naprzód
naprzód
a gdybym mógł tu włączyć diamentowe oczy mojej kochanki
wokół lampy środkowej przepłynęły salamandry
Szittya spał już w czerwonych kałużach
I piękny był jak młody bokser
czym mógłby się człowiek wzbogacić w godzinę
gdyby był mądry jak powiedzmy aparat fotograficzny
ale człowiek zawsze jest zatrzaśnięty i światy odbiegają go niepostrzeżenie ponad skórę
północy poszliśmy na zebranie rosyjskie do petit passage
przemawiał jasnowłosy towariszcz dziecko niemal jeszcze
z ust wykwitały mu płomienie ręce zaś trzepotały jak czerwone gołębie
oto więc jesteśmy krewnymi opętanych Dostojewskiego
odgryźliśmy w sobie siódmy łeb sentymentalizmu
chcemy zburzyć wszystko
o Rosjo ziemio przeklęta
kto dostrzegłby twe bezradne cierpienie gdyby go nie dostrzegli twoi gwiazdą napiętnowani synowie
Europa splunie na nas jako na Azjatów
a jednak my jedyni pniemy się w górę
bez wątpienia piekarka z Astrachania albo dziwka z Petersburga
narodzi pewnego dnia nowego człowieka
Rosja jest ciężarna czerwoną wiosną rewolucji
lecz kwiaty na stepach Rosji nie mogą jeszcze wykiełkować
bo podobna jest ziemi nieuprawionej
pomóżcie więc
bracia
synowie Europy równi nam w nieszczęściu
pomóżcie pomóżcie
i ujrzeliśmy jego płonącą pod starym beretem głowę
wszyscyśmy mu utkwili w garści
ura Rosjo niech żyje żivio ura
wtedy garb odpadł mi z pleców
na szybach rozkwitły kwiaty szronu
Szittya zaś który stał się później prowokatorem i szpiclem
ucałował płaszcz Rosjanina
jestem czysty jak dziecko
powiedział gdybym nie miał trypra wtargnąłbym do Carskiego Sioła by zabić cara
tej nocy nie piliśmy gorzałki
umyliśmy sobie nogi nie myśląc o miłości
jakiś Węgier zecer który potem wpadł na 12 lat za rebelię stawiał kabałę kartami pokojówki
i cicho dalekonośnie śpiewaliśmy
nareszcie więc nareszcie
nadszedł czas i pełni jesteśmy jak drzewa szczepione
myśleliśmy że złote marcowe sztandary stają nad nami w szyku
łabędzie siedziały u góry na huśtawkach śmiejąc się na dwa głosy
chciałem na placu Edwarda samego siebie podać na stół ubogim
ale nad ranem przyszli po nas belgijscy żandarmi ledwo świt
przed maneken-pis nie stali jeszcze obcokrajowcy z bedekerami
brudne ulice wierzyły wciąż że naprawdę są ulicami Paryża
złote ornamenty ratusza śmiały się ku nam
a myśmy szli z kajdankami na rękach przez ulewę błękitu
stromymi schodami w dół
mijając okute piece do smażenia ziemniaków
przez karczemne pomyje
przez smród poranny sklepów rybnych
biedni włóczędzy zbici w stado przez porządek i teraz bóg w nich umiera
na Rue Mouffetard spotkaliśmy kurwy
byłem szczęśliwy
ucieszyło mnie że ładne są o świcie
w krzywo zwapnionym wietrze sterczały im krzywo koki
słońce żerkało na nie zza diamentowego welonu i ze szczytu ślepych ścian
czuwaliśmy całą noc jak święci
teraz śliniłem się po ichnim papierosie
gdybym się mógł choćby w plecy podrapać jęczał Szittya
który niedawno jeszcze wybierał się do Chile jako mesjasz
ktoś wymachiwał białym kocem na balkonie
myśleliśmy o jasnowłosym rosyjskim dziecku żywiącym się płomieniami
niby futurystyczny bóg Marinettiego
kochającym Rosję mocniej aniżeli syn matkę
teraz wyrzucą go z Belgii i w pewien błękitny poranek powieszą go przed Kremlem
pomóżcie więc
bracia
synowie Europy równi nam w nieszczęściu
pomóżcie pomóżcie
jestem tylko poetą prostakiem głos mój ma ostrość jedynie
cóż z tego jeśli papierową szablą dźwignąć jędzę z Tumaromu
12 dni siedzieliśmy w kiblu o mysim fetorze
było nas 105 w jednej celi
dnie i noce
noce i dnie
nocami marzyliśmy o gościńcach i zabijaliśmy pluskwy
rano otrzymywaliśmy ciepłą wodę w południe zimną kaszę dzień cały musieliśmy odmawiać niepojęte belgijskie modlitwy głośno za brodatym strażnikiem siedzącym wysoko na podwyższeniu jak bożek
potem przewieźli nas w ciemnozielonych wagonach nad granicę francuską
panie boże więc jednak
panie boże więc jednak
zbliża się Paryż
o którym słyszałem śpiewne cuda
którego wciąż jeszcze nie znam
wiedziałem Francuzi mają czerwonego koguta w herbie
wiedziałem ziemia francuska błogosławiona jest dziewczynami i sztuką
chłopi Zoli płynęli o brzasku na srebrnych gitarach
Sekwana układa niebieskich topielców na łoże murawy
Szittya mówił o Dunajcu o węgierskim nauczycielu
obecnie skrzypku w Chat Noir
ma 9 kochanek nerwowych Francuzek co były rumakami bojowymi na wojnie francusko-pruskiej
zajrzałem do notatek widziałem dotąd 3004 wizerunki Chrystusa
w gniazdach znalazłem 9 rodzajów jaj ptasich
pod Lüttich uprowadziłem 2 krowy
byłem więc
o 300 kilometrów od Paryża
nad głowami kroczyły nam papugi o kulach
PARYŻU
PARYŻU
Ady Endre widział cię obnażonym i na twych krwawych gruzach
urodził się Guillaume Apollinaire poeta symultaneiczny
czuliśmy wyraźnie własną woń pielgrzymią
przemierzaliśmy codziennie 60-70 kilometrów
zmierzaliśmy do cienia żelaznej wieży
kupcie nasze bąble mówiliśmy ludziom
kupcie nasze bąble w dobrym stanie
nakłuwając je cienką igłą nie poczujecie nawet smaku odparzenia
Francuzi są jednak podobni do Belgów
najpoczciwsze bałwany żyją w Bawarii
możliwe że są tacy po dobrym piwie słodowym
ale i możliwe że osadziła się w ich bógwiczym filozofia chrześcijańska
nosiliśmy na szyjach nasze opuchnięte woreczki łzowe
niby ciężkie słone dzwonki
całymi dniami nie dostawaliśmy nigdzie noclegu
po co więc matki nas rodziły skoro nie potrafią opatrzyć nas od razu domkiem na plecach
pewien strażnik więzienny szewc poza tym
ułożył nas na 12 godzin w słomie
z żółtych rur wędrowały ku nam z lancami obcęgami istnymi rosyjskimi pikami wszy
ale wszystko to nic
spaliśmy na dalekich księżycowych huśtawkach pod melodię fujarki
ktoś śpiewał nad nami nieustannie
WYŚCIE OBA ME PALCE WSKAZUJĄCE
a rano piliśmy czarną kawę u spódnicy pani szewcowej
powiedziała mi że mam bardzo ładne włosy
jeśli mi się bliżej przyjrzeć jestem podobny do pewnego młodzieńca imieniem Igor
który 20 lat temu utopił się przez nią w Sekwanie
czarna kawa rozdymała nam po księżowsku żołądki a ja obiecałem
że wiślę jej z Paryża pocztówkę
z dwiema splecionymi rękami i gruchającym gołębiem
PARYŻU o PARYŻU ilu pięknych ludzi tu się zabiło
a kto wie czemu
odtąd nie opuścił mnie jej głos
płakał w gwizdkach celników
śmiał się w elektrycznym paryskim trąbieniu
śmiej się nuże ty ośle
czyż nie widzisz żeś osiadł w złotym gnieździe życia
teraz kołysze nas PARYŻ powiedział Szittya zapomniawszy zupełnie o tryprze
raz już doiłem tu anielską posokę z gwiazd
mleko mej matki było wobec niej wodą sodową
przypnij sobie skrzydła
jutro pojedziemy do GRIZETTE
jutro najemy się ostryg na Boulevard Italien i obejrzymy ptaki elektryczne
jutro przejedziemy przez Tuilerie
przez Bar Gwiazd
tak to więc
tak
byłem bardzo smutny i czułem jak na mych chorych stopach rosną paznokcie
ojej
ach
docierają do mnie cuda brodate już i nie otynkowane
2 × 2 = 4
krzaki ogniste kwitną powszędy
ale konie współczesne mają żelazne zęby
a kto rano wyjdzie nie wie czy wróci wieczorem
najszczęśliwszy kto ma odwracalną skórę
bo któż mógłby się oglądać z zewnątrz
co ustawiamy jest ustawione
lecz co ustawione nie znaczy nic
rzeki rozpryskują się bez wahania kiedy się śpieszą
panowie nie potrafią podskakiwać obunóż jak wróble
wiadomo że baba rzuca swego chłopa
małpy oglądają sobie zady w lustrze pana Goldmanna są zupełnie szczęśliwe
może gdybym umiał grać w szachy
ale naprawdę to niczego nie umiem
uda zaś bitych świń tkwią w karuzeli wystaw sklepowych
widziałem Paryż i nie widziałem nic
ciężarna kochanka oczekiwała mnie na stacji Angyalfòld
głowa matki zmieniła się z nędzy w cytrynę
chciałem się zaśmiać do nich lecz wstydziłem się bardzo że tkwię w dwóch parach spodni bez gaci
to pewne że poeta układa sobie coś w czym sobie upodobał
albo niech idzie zbierać niedopałki
albo
albo
ptaki połknęły głos
lecz drzewa śpiewają nadal
to już oznaka starości
lecz nic to
jestem LAJOS KASSÁK
a nad naszymi głowami przelatuje niklowy samowar